poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Dlaczego jeżyny mają kolce czyli dary natury część 2


To pytanie nurtowało mnie gdy co raz to musiałam wyplątywać włosy z pułapki kolczastych łodyg, a zdziwnienie wzrastało z każdym podrapaniem. Skoro jeżyny są takimi zdrowymi owocami, bo zawierają przecież witaminę C, witaminy z grupy B, przeciwutleniacze (fantastyczne antycyjany walczące z wolnymi rodnikami) mnóstwo witaminy E, i minerały to dlaczego trzeba przechodzić przez takie męczarnie aby się w nie zaopatrzyć? 



Przeróżne odgłosy dochodzące z kolczastego gąszczu dały mi do myślenia...
Krzaki jeżyn tworzą idealne kryjówki dla małych zwierzątek i ptaków. Żaden większy drapieżnik nie odważy się tam zajrzeć w obawie przed pokaleczeniem. Szperając w głębinach internetu dowiedziałam się też, że kolce służą odstaraszaniu zwierząt roślinożernych. Wyobraźmy sobie taką żarłoczną kozę (z wykładów geografii pamiętam, że to kozy są odpowiedzialne za zanik drzew w regionie śródziemnomorskim) zamierzającą się na liscie jeżyny...miałaby przykrą niespodziankę! Kolce mają poza tym podobną funkcję jak ludzkie uszy - dają ujście nadmiarowi ciepła. 

Tak pogodzona z „ostrym" charakterem jeżyn kontynuowałam zbiory. Pozostała część rodziny znudzona monotonnością tego zajęcia rozpieszchła się gdzieś pod wodzą Kevina Juliana a ja skanowałam krzaki wybierając najdorodniejsze okazy wczuwając się w styl życia ludzi paleolitu. 



Mimo, iż często musiałam rezygnować z tych najpiękniejszych zazdrośnie strzeżonych przez owłosione pajączyska udało mi sie ich uzbierać ponad 1 kilogram.

Z przechowanych w lodówce jeżyn przygotowałam pyszny „smoothie".



poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Jedziemy do lasu



Już nieraz rozpisywałam się w superlatywach o moim mieście i jego symbiozie z Naturą. I choć prawdą jest, że mieszkam w metropolii obfitującej w piękne i rozległe parki, jeżeli chodzi o lasy z prawdziwego zdarzenia to jest krucho. Musicie wiedzieć, że od dzieciństwa jestem przyzwyczajona do „posiadania“ lasu na wyciągnięcie ręki. Szczenięce lata upłynęły mi wprawdzie w stolicy Polski, ale tuż pod lasem (Kabackim), a wakacje spędzałam w lesie, na podostrołęckiej wsi. 

Gdy Kevin Julian rzucił więc pomysł spędzenia niedzieli w lesie nie musiał mnie do niego przekonywać. Wybór padł na najbliższy domu (w zasięgu 10 km) 86-hektarowy las o nazwie Le bois du Fouilloux. 
Narzuciłam strój obowiązkowy w postaci spodni, długiego rękawa i nakrycia głowy mający na celu uniemożliwienie krwistej uczty potencjalnym kleszczom. Zaaplikowałam po kilka kropli olejków aromaterapeutycznych i emanując odurzającym zapachem jak Paryżanka na Polach Elizejskich, albo inny przeciętny Francuz, który myje się ponoć rzadko a perfumuje obficie, wkroczyliśmy do lasu.

A tam szok kulturowy i zdumienie. Zupełnie zapomniałam, że tutejsze lasy są liściaste i za nic nie chcą pachnieć sosną. Otoczyły więc naszą gromadkę dęby, olszyny, gdzieniegdzie jakiś kasztanowiec jadalny, brzoza i evergreen. 


Uzbrojeni w znalezione badyle (a nie kijki do nordic walking) ruszyliśmy ścieżką zrdowia. Niespełna 2-kilometrowa ścieżka zmieniła się w 2-godzinne buszowanie po kniejach. Kevin Julian odmłodniały nagle o 30 lat inspektował teren w towarzystwie Leo Krzysztofa i Thomas Jednoimiennego, a ja (Katarzyna Anna) i Gabriela Ivonne Eoin robiłyśmy zdjęcia wszystkiemu co popadnie nie zapominając o wyzwaniach ścieżkowo-zdrowotnych. 








I dzień ten przeszedłby do pamięci jako sielsko-anielski, gdyby nie to, że wróciwszy do domu odkryłam wszczepionego w udo kleszcza. Zapanowała panika, ubrania trafiły natychmiast do pralki, gromadka pod prysznic, a odkurzacz zabuczał radośnie. W dalszych planach kompleksowe odkurzanie samochodu. 

wtorek, 16 sierpnia 2016

Zbieram owoce bzu czarnego, czyli dary natury cz. 1

W kuchnii pyrkoczą na wolnym ogniu 3 kilogramy owoców bzu czarnego a ja korzystam z przerwy w mieszaniu fioletowego złota (owoce czarnego bzu, uwalniające fioletowy sok podczas gotowania, w pełni na takie miano zasługują) i dzielę się z Wami ponownym odkryciem Sambucus nigra.

W marcu zaatakowal mnie wirys grypy i nie raczył wypuścić ze swoich szponów przez ponad 4 tygodnie. Było to przeżycie traumatyczne nie tylko ze wzgledu na intenstywność samej choroby, ale także sytuację w jakiej znalazła się przez ową grypę nasza wielodzietna rodzina. Z dnia na dzień i bez uprzedzenia przestałam przygotowywać posiłki, odprowadzać i zaprowadzać dzieci do szkoły (4 kursy w tą i z powrotem na dzień, gdyż dzieciaki jedzą obiad w domu po czym wracają do szkoły na dalszą część zajęć), sprzątać i robić zakupów żywnościowych. Mimo wielkiej pomocy ze strony mojej (pracującej na pełen etat) drugiej połówki, w domu zapanował chaos i bezkrólewie. 

Po dojściu do siebie postanowiłam być mądrą po szkodzie (na przekór Mistrzowi Kochanowskiemu, który wątpił w tą umiejętność u rodaków) i nie dać sie zaskoczyć grypie w następnym sezonie. Na stworzonej przeze mnie liscie przeciwgrypowej honorowe miejsce zajął czarny bez, na którego owoce czekałam z niecierpliwością. Aż do wczoraj! 


Czując w prawym kolanie moment dojrzałości owoców zarządziłam podróż do znanego nam bzowego zakątka oddalonego od cywilizacji. Zbierając kiście lśniących gron myślałam o tym jak nasi przodkowie od zarania dziejów byli przekonani o magicznych właściowościach tego drzewa. Drzewa bzu czarnego miały chronić przed złymi duchami, jego ścięcie groziło niechybnym nieszczęściem a nawet śmiercią. Podobno na polskich wsiach przechodząc koło czarnego bzu zdejmowało się czapkę w celu okazania szacunku, a zjedzenie kwiatow bzu zerwanych w noc świętojańska i zapieczonych w cieście miało zapewnić wyśmienite zdrowie przez cały rok. Czarny bez wzbudził zainteresowanie naukowców i obecnie właściwości jego owoców i kwiatów zostały potwierdzone empiryczniePoza działaniem przeciwirusowym, ekstrakt z owoców jest skutecznym środkim antydepresyjnym a wyciąg wodny z kwiatów leczy cukrzyce. Wywar z liści odstrasza krety, norniki, rolnice, bielinki kapustniki i mszyce. 

Grzechem byłoby nie skorzystać z daru Natury tej miary!
                                                                    podczas zbierania owoców bzu 



Poszłam więc z torbami a raczej jedną torbą...wprost do kuchni.



Owoce najlepiej sczesać za pomocą widelca.






Po mozolnym procesie oddzielania owoców od szypułek przyszedł czas na pichcenie ich wraz z imbirem, cynamonem i goździkami w największym z moich garnków. 



Przecedzony przez gazę płyn przechowam w zamrażarlniku aż do zimy, kiedy to zaczniemy brać go zapobiegawczo bądź leczniczo.








Sok zamrożony w pojemniczkach na kostki lodu i przełożony do woreczków plastikowych.

Uwaga! Owoce bzu czarnego (Sambucus nigra) można konsumować jedynie po obróbce cieplnej lub po ich wysuszeniu, gdyż zawierają sambunigrynę, substancję trującą (nudności, wymioty). 
W Europie istnieją 3 rodzaje bzu i tylko czarny jest bezpieczny do spożycia po wyżej wspomnianej obróbce. Trujący bez hebd (Sambucus ebulus) tworzy małe krzaki (jego gałęzie nie są zdrewniałe) a kiście jagód są zwrócone do nieba (w przypadku bzu czarnego opadają one ku ziemi). Bez koralowy (Sambucus raceosa), u którego trujące są nasiona, jest łatwo rozpoznawalny gdyż ma czerwone owoce (owoce bzu czarnego nigdy nie są czerwone, nawet w fazie dojrzewania).

Link do badania nad skutecznością wyciągu z bzu czarnego w leczeniu grypy